Nagroda imienia Andy'ego Garcii
Andy Garcia od dwóch lat uchodzi w naszych oczach za
postać wyjątkową. A w zasadzie nawet nie tyle on sam, co grany przez niego
szacowny kapitan Norris, czyli postać z „Pasażerów” Mortena Tylduma. Film „Pasażerowie”, jako
obraz moralnie co najmniej dwuznaczny, zasługuje na poświęcenie mu osobnej
uwagi (co krytyka na szczęście w sposób odpowiedni uczyniła), ale oddajmy królowi,
co królewskie. Występ Andy’ego Garcii to klasa sama w sobie. Rola ta stała się
dla nas na tyle kultowa, że od czasu obejrzenia „Pasażerów” do naszego języka
potocznego weszło określenie „nagroda imienia Andy’ego Garcii”. W ten sposób
nazywamy role o podobnie nieocenionym wpływie na rozwój akcji.
No dobrze, żarty (przynajmniej
częściowo) na bok. Jako, że przyszedł czas podsumowań pierwszego półrocza w
kinach, uznaliśmy, że najwyższy czas ogłosić, że nosimy się z zamiarem
oficjalnego ustanowienia nagrody Andy’ego Garcii. Rola Garcii w „Pasażerach”
była niespotykanym kuriozum. Znany aktor pojawia się dosłownie w jednym ujęciu.
Występu tego nie można określić mianem cameo. W kształcie w jakim film pojawił się w kinach, ów występ nie wpływa również w żaden sposób na obraz wyreżyserowany przez Tylduma. Obecność Garcii jest śladem
innego, rozszerzonego zakończenia, w którym kapitan Norris miał być swego
rodzaju narratorem dalszych losów bohaterów granych przez Jennifer Lawrence i
Chrisa Pratta. Z takiego zakończenia jednak zrezygnowano, a ujęcie z Garcią, na jego
nieszczęście, zostało.
Nie ma kpiny w tym, że rola
Garcii autentycznie nas zaintrygowała. Niemal mimowolnie zaczęliśmy wypatrywać w
kinie podobnych dziwactw. Niby-kreacje aktorskie tego typu są zazwyczaj znakiem
problemów produkcyjnych, nieporadności scenariuszowej, cięć w montażu, czy też składania
historii w całość po czasie, czyli już na etapie postprodukcji. Nie jest więc
winą Andy’ego Garcii, że sobie nie pograł, a twórców, którzy sami nie mieli wystarczająco
sprecyzowanego pomysłu na opowiedzenie historii.
W zeszłym roku poprzez aklamację
i bez zastanowień, tuż po seansie „Obcego: Przymierze” nagrodę Garcii
przyznaliśmy Jamesowi Franco za rolę Bransona. Branson jest kapitanem statku
Przymierze, ale już w pierwszych scenach ginie w tragicznych okolicznościach.
Franco w samym filmie pojawia się jedynie na odtwarzanym przez jego filmową
ukochaną, Daniels, wideo z wyprawy wspinaczkowej. Tyle, koniec udziału Franco w
projekcie Ridleya Scotta. Ponownie odnosi się wrażenie jakby wątek pierwotnie
istotny, po kolejnych zmianach scenariuszowych, został przycięty do granic
możliwości. Tyle, że zanim go przycięto, producenci zdążyli podpisać kontrakt z
Franco i, co zrobić, aktor coś tam na planie zagrać musiał. Prolog filmu, w
którym Franco jest nieco więcej (ale nieco jest tutaj słowem klucz), nie
znalazł się w ostatecznej wersji kinowej i pojawił się jedynie jako
krótkometrażowa zajawka „Przymierza”. Kto wie, może Ridley Scott nie lubi
Jamesa Franco i tak pozmieniał losy jego postaci, że koniec końców aktor musiał
obejść się smakiem?
No dobrze, a czy w tym roku
pojawili się już jacyś kandydaci do nagrody? Jak się okazuje, kuriozalne role,
jak te wymienione powyżej, nie trafiają się w kinie wcale tak często. Mimo
wszystko na każdym etapie produkcji więcej osób wie, co robi, niż dłubie w nosie
i myśli sobie: „Jakoś to będzie”. Póki co nie mamy faworyta, ba, nie mamy nawet
kandydatów, w sposób oczywisty wpisujących się w bezużyteczność, nieporadność i
niefunkcjonalność, która choćby zbliżała się do bezcelowości ról Garcii i
Franco. Kilka urwanych postaci odnajdziemy w „Avie”, francuskim debiucie Léi
Mysius. Jednak, po pierwsze, cała struktura filmu jest chaotyczna, przez co bezproduktywnych
wydaje się tutaj wiele elementów, a po drugie, siła nagrody Andy’ego Garcii ma
tkwić również w rozpoznawalności aktora, który występuje w nic nie znaczącej roli.
Tego kryterium z pewnością nie spełniają postacie z „Avy”.
Innym nieprzekonywujący typem
jest Val z „Hana Solo” grana przez Thandie Newton. Wydaje się ona słabo
wpasowana w całą intrygę, a jej opłakiwanie można uznać za mało wiarygodne i
sprawiające, że postać Becketta (Woody Harrelson) staje się mniej przekonująca.
I właśnie! Ten wpływ, nawet negatywny, degradujący fabułę i motywacje innego
bohatera, niejako dyskwalifikuje kandydaturę Newton. Oznacza to bowiem, że w
taki, czy inny sposób postać Val była w „Hanie Solo” funkcjonalna.
Póki co
zostajemy więc z niczym. Liczymy, że drugie półrocze będzie pod tym względem
łaskawsze i pojawi się ktoś, kto zasłuży na nagrodę Andy’ego Garcii. A może coś
przeoczyliśmy i w kinach pojawił się film z postacią godną wzięcia pod uwagę
przy późniejszym przyznawaniu tego znaczącego wyróżnienia? Jeśli tak, to dajcie
nam o tym koniecznie znać!
Jeff Goldblum w “Jurassic World: Upadłe królestwo” (swoją drogą, uwielbiam, jak Bayona strollował ten film, tworząc historię o nawiedzonym domu z dinozaurami) idealnie wpisuje się w ten schemat! A Thandie Newton, o której wspominacie, wciąż nie mogę przeboleć. Tak wspaniała aktorka i tak kiepsko napisana, wywalona z filmu, zanim się jeszcze na dobre zaczął, postać. Grr…
OdpowiedzUsuńTo koniecznie musimy nadrobić nowe "Jurassic World"!
UsuńA postać Thandie Newton to niestety jeden z najsłabszych punktów "Hana Solo", też czuć tam trochę cięcia w scenariuszu. Szkoda, bo wątek Val i Becketta był całkiem ciekawy.