RBG - RECENZJA - 34 WARSZAWSKI FESTIWAL FILMOWY


         Gdyby nie Marta, z pewnością nie wpisałbym w plan projekcji na Warszawskim Festiwalu Filmowym „RBG”. Zawsze niechętnie i z podejrzliwością podchodzę do filmów, które już w opisie sugerują produkcję na temat silnie zaangażowany ideologicznie (niezależnie od ideologii, którą film chce zaprezentować). Ale dokument „RBG” Julie Cohen i Betsy West o sędzinie amerykańskiego Sądu Najwyższego, Ruth Bader Ginsburg, nie jest jedną z tych produkcji, które agresywnie chcą udowadniać z góry ustaloną tezę (patrz chociażby praktyka Michaela Moore'a). Wręcz przeciwnie, „RBG” to film subtelny, uroczy, wzruszający, głęboko tolerancyjny, pozwalający nam, niemal poprzez sokratejską metodę majeutyczną, uzmysłowić sobie jak wiele jest na świecie niczym nieuzasadnionej nierówności społecznej. 


 RBG” to najlepszy, najbardziej inspirujący film o tematyce feministycznej (chociaż nie należy go w ten sposób zaszufladkowywać) jaki widziałem. Dzieje się tak, ponieważ obraz Cohen i West zamiast krzyczeć do widza jaki to świat jest okropny, pełen nierówności i czyja to wina, spokojnie mówi o tym, że niekiedy drobne sytuacje, absurdy prawne, małe ludzkie niegodziwości składają się na pogorszenie jakości życia i samooceny konkretnych jednostek. „RBG” przypomina również, że wystarcza trochę dobrej woli, żeby świat stawał się lepszy.
Siłą filmu jest oczywiście jego bohaterka, tytułowa RBG, czyli 85-letnia Ruth Bader Ginsburg, która ostatnimi laty, jako członkini Sądu Najwyższego (pomimo wieku wciąż w pełni aktywna!), stała się niezwykle popularna, ponieważ sprzeciwiła się (i wciąż się sprzeciwia) wielu konserwatywnym decyzjom Sądu. „RBG” pokazuje jednak, że dzisiejsze „odmowne opinie”, które wydaje Ginsburg i które zaskarbiły jej sympatię tłumów, są jedynie dowodem na niezmienną, prezentowaną od kilkudziesięciu lat, wrażliwość społeczną sędziny. Przed laty stała się jedną z wielkich wojowniczek o prawa kobiet i zanim weszła w skład Sądu Najwyższego w 1993 roku, sama wielokrotnie przed nim występowała w sprawach związanych z nietolerancją. Czyli np. w związku z nierównymi płacami kobiet i mężczyzn, odmową przyjmowania kadetek do akademii wojskowej, czy też braku zasiłku dla samotnego ojca, ponieważ tego rodzaju zasiłki były przeznaczone jedynie dla kobiet. Kiedy mamy okazję w filmie choć przez chwilę pochylić się nad każdą z tych spraw, nie mamy żadnych wątpliwości, jak bardzo absurdalne było odmówienie danej osobie takiego, bądź innego przejawu równego traktowania. Jaki jest bowiem powód nieprzyznania dodatku mieszkaniowego członkowi sił powietrznych tylko dlatego, że jest kobietą? 


 Najbardziej w filmie uderza jednak niezwykły spokój, wręcz wycofanie Ginsburg, która z zasady i z przekonania kreuje w swojej karierze prawniczej komunikaty pozbawione jakichkolwiek przejawów gniewu, złości i nienawiści. A przecież pełen emocji sprzeciw byłyby czymś oczywistym wobec obserwowanej nierówności społecznej. Jednak według Ginsburg tego rodzaju postawa sprawia, że argumenty, które chce się przekazać przestają być słyszalne, a jedyne co zauważają oponenci, to właśnie emocje, tak bardzo subiektywne, niekreujące racjonalnych postaw. Ten brak gniewu skompilowany z ogromnymi pokładami empatii, ale również niebywałą pracowitością, sprawia, że trudno postrzegać Ginsburg inaczej, niż jako autorytet. Tylko prawdziwy autorytet stać na przyjaźń ze swoim ideologicznym przeciwnikiem. A taką przyjaźnią, z konserwatywnym sędzią Antoninem Scalią, mogła pochwalić się Ginsburg.
„RBG” to nie tylko ważny film, ale również obraz który świetnie się ogląda. Może m.in. dlatego, że reżyserki nie traktują kamery jako łopaty, za pomocą której wkłada się widzom prawdy do głowy. Zamiast tego otrzymujemy ciekawy, różnorodny portret, ze świetnie zbalansowanymi treściami. Życie zawodowe, splata się z prywatnym, sukcesy z problemami. Czymś co dodatkowo niezwykle uwiarygodnia film, tytułową postać, ale przede wszystkim poglądy Ginsburg, jest jej relacja z mężem, Martym. Ich kilkudziesięcioletni związek jest dowodem na to, że wzajemny szacunek, wsparcie, pomoc w osiąganiu zamierzonych celów jest receptą, dzięki której można się rozwijać i przysłużyć nie tylko sobie, ale i wielu innym. Słowa te brzmią jak frazes, ale oglądając autentyczne i niezwykle świadome uczucie Ginsburgów, ta oczywistość nabiera niezwykłej mocy. Każda oczywistość w skomplikowanej sieci zależności ideologiczno-społecznych, może przecież okazać się niebywale trudna do zrealizowania, a Ruth i Marty’emu udało się wprowadzić ją w życie.
„RBG” to również film niezwykle aktualny, choćby z powodu niedawnej afery z zaprzysiężeniem na sędziego Sądu Najwyższego Bretta Kavanaugha, który był oskarżony o molestowanie seksualne. Nie umiem sobie wyobrazić jak Ginsburg będzie w stanie z nim współpracować. Być może jednak, jak zawsze, znajdzie sposób, żeby złość i antypatia nie wygrały z profesjonalizmem. 


 Widać jednak, że nawet Ginsburg, przez wiele lat niezwykle koncyliacyjna, z powodu zmieniającej się sytuacji politycznej, stała się bastionem sprzeciwu nie tylko w Sądzie, ale i poza nim. Raz nawet, w okresie przedwyborczym, zdarzyło się jej skrytykować Donalda Trumpa, za co później przeprosiła, uznając, że przekroczyła swoje kompetencje. Jeśli jednak taka osoba jak Ginsburg, tak świetnie znająca swoje konstytucyjne obowiązki, tak spokojna i wycofana, potrafi się wzburzyć, to może jednak znaczyć, że naprawdę nie wszystko w Stanach jest takie, jakie być powinno. „RBG” jest więc również przestrogą, żeby nie zaprzepaścić tego, co już udało się osiągnąć w dziedzinie praw człowieka, równości i tolerancji. Równość i tolerancja nie są bowiem jedynie banalnymi i wydumanymi słowami-hasłami, ale niezbędnymi elementami naszej codzienności, które  pozwalają na lepsze relacje z innymi ludźmi. Tak po prostu. A przecież dyskryminacja z różnych powodów może kiedyś dotknąć każdego z nas. A „RBG”, przy pomocy uroczej 85-latki, pomaga nam ten truizm zrozumieć, a robi to tak delikatnie i z tak niezwykłym taktem, jak tylko sędzina Ginsburg to potrafi.

Ocena: 9/10
Mateusz Żebrowski

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

WALKA Z WIELKĄ LECHIĄ FAKE NEWSÓW, CZYLI KILKA SŁÓW O KSIĄŻCE "FANTAZMAT WIELKIEJ LECHII" ARTURA WÓJCIKA

LATO NIESPEŁNIONYCH NADZIEI - RECENZJA FILMU KAŻDY MA SWOJE LATO

OSCARY. SEKRETY NAJWIĘKSZEJ NAGRODY FILMOWEJ - RECENZJA KSIĄŻKI