MAŁA YUN JIE - RECENZJA - 34 WARSZAWSKI FESTIWAL FILMOWY
Mała chińska wioska, położona gdzieś pomiędzy
łagodnymi górskimi wierzchołkami gór. Jej problemem jest jednak bieda. Uprawa
ziemi okazuje się nie dość dochodowa, dlatego dorośli masowo opuszczają domy i
jadą za pracą do miasta. Zostawiają za sobą starszych i dzieci. Samych „pozostawionych”
dzieci od 1980 roku naliczono w Chinach według niektórych szacunków nawet do 60
milionów. Wioskę z filmu Nengjie’a Jianga „Mała Yun Jie”, a także bohaterów,
tych małych i tych bardzo dojrzałych, można traktować jako metaforę sytuacji chińskiej
prowincji.
„Mała Yun Jie” to film skromny, stojący w rozkroku
pomiędzy fabułą a dokumentem, nieco wręcz etnograficzny z przyświecającą
etnografii (szczególnie dawniejszej etnografii) myślą o tym, żeby pokazać świat
takim, jaki jest, żeby pokazać prawdę o otaczającej nas rzeczywistości. Dokumentalność i etnograficzność ma tutaj
zresztą quasi-autobiograficzny charakter, ponieważ reżyser należy do pierwszego
pokolenia chińskich „pozostawionych dzieci”. I jak przyznaje, teraz kiedy doczekał
się swoich pociech, zastanawia się jak można przekazać im najważniejsze
wartości, skoro samemu w najważniejszym dla kształtowania charakteru okresie
życia, zostało się osamotnionym, bez codziennej opieki i miłości.
„Mała Yun
Jie” to taki mały ważny film, który jest jednak nieco kulawy na jedną nóżkę,
ale czy z powodu kulawej nóżki będziemy odrzucali swoich bliźnich? Amatorscy
aktorzy odgrywają nieco pretekstową fabułę, zbiór scenek z własnego wiejskiego
życia. Nie próbuje się tutaj budować wyraźnej narracji, dramatyzmu, itp. Nieupiększone
życie samo w sobie ma być ekranową wartością. Niestety film okazuje się nieco zbyt
długi, a przez to chwilami monotonny. Gdyby „Mała Yun Jie” była choć odrobinę
krótsza, to również jej przekaz mógłby okazać się mniej rozwodniony w czasie,
bardziej dobitny. A przekaz filmu Jianga
jest naprawdę istotny, ponieważ tym, co w „Małej Yun Jie” jest najważniejsze,
są dzieci. Dzieci tęskniące za rodzicami, dzieci trzymające się odrobiny
miłości, dzieci, których nie potrafią upilnować dziadkowie, dzieci, chcące zbyt
szybko dorosnąć, żeby tylko móc dołączyć do rodziców, dzieci, które wręcz muszą
dorosnąć, żeby zaopiekować się młodszym rodzeństwem i gospodarstwem. A to
przecież tylko dzieci, co widzimy, kiedy się śmieją, wygłupiają i dokazują.
W rzeczywistości
przedstawionej w „Małej Yun Jie” nie istnieje coś takiego jak lepsze życie.
Wieś jest zbyt biedna, a miasto brutalne. Dzieci w nim bez odpowiedniej
protekcji pozostają bez szkoły, a wtedy są o włos od pracy w fabryce. Mówiąc
krótko: i tak źle i tak niedobrze. Pogoń za pieniądzem, za choćby odrobiną
dostatniejszej codzienności, doprowadza do dewastacji autentycznych, opartych na
głębokich uczuciach, relacji międzypokoleniowych
Zapewne
większość z was pominie w swoim harmonogramie podczas Warszawskiego Festiwalu
Filmowego „Małą Yun Jie”, ponieważ pełno jest filmów dynamiczniejszych,
ciekawszych, zapewne też i lepszych, ale jest w tej opowieści coś ujmującego, a
zarazem smutnego, coś co sprawia, że jest to film, który wiele może nam
uświadomić na temat industrialnego i postindustrialnego świata. Bieda jest u
Jianga znoszona w ciszy, z godnością, przez co „Mała Yun Jie” uosabia dalekowschodnią
duchowość i można odebrać ją jako swoistą medytację nad ludzkim losem w trudnym
dla wielu do życia, współczesnym świecie.
Ocena: 6/10
Mateusz Żebrowski
Ocena: 6/10
Mateusz Żebrowski
Komentarze
Prześlij komentarz