DO ZOBACZENIA W ZAŚWIATACH - O FRANCJI DLA FRANCUZÓW


„Do zobaczenia w zaświatach” zdobyło pięć francuskich Cezarów, w tym za reżyserię i scenariusz. Opowieść została oparta na książce Pierre’a Lemaitre’a, która otrzymała nagrodę Gouncourtów, czyli jedno z najważniejszych wyróżnień w światowej literaturze. Mówiąc krótko: film Alberta Dupontela trafia do polskich kin z francuskiego importu ostemplowany jako  „wartościowy produkt”. Czy jednak rzeczywiście o „Do zobaczenia w zaświatach” można powiedzieć (same) dobre rzeczy?


Jest listopad 1918 roku. Tuż przed podpisaniem rozejmu, kończącego Pierwszą Wojnę Światową, Albert i Edouard biorą udział w jednym z ostatnich starć pomiędzy Francuzami i Niemcami. Drugi z nich, młody, malarski talent, zostaje ranny, w wyniku czego traci fragment szczęki. Po tym wydarzeniu Edouard ucieka od przeszłości, surowego ojca i w konsekwencji kryje się za wymyślnymi maskami (dosłownie). W zmaganiach z codziennością pomaga mu jego kolega z frontu, Albert.
Film Dupontela, na co dzień uznanego francuskiego aktora, może budzić wiele skojarzeń z kinem Jeana-Pierre’a Jeuneta, a szczególnie z „Bardzo długimi zaręczynami”. W obu obrazach powojenna trauma staje się punktem wyjścia do opowiedzenia historii na przecięciu realizmu, baśniowości i groteski. Jeśli jednak dokładniej porównamy oba filmy, to z łatwością dostrzeżemy, że film Jeuneta jest opowieścią o wiele bardziej uniwersalną niż „Do zobaczenia w zaświatach” (a może to po prostu cecha opowieści o miłości?). Obraz Dupontela, pomimo swojej umowności, dość głęboko wnika w sytuację Francji dwudziestolecia międzywojennego. I chyba właśnie na tym polega problem. Z jednej strony film rezygnuje z kreślenia realistycznego obrazu kraju, który musi zmagać się z poważnymi problemami społeczno-ekonomicznymi, z drugiej jednak to właśnie w tej konkretnej rzeczywistości funkcjonują bohaterowie, a więc żeby ich działania nie były dla nas niedorzeczne, powinniśmy ową rzeczywistość wystarczająco dobrze rozumieć.


O wielu sprawach jednak zaledwie się nam napomyka: uzależnienie kombatantów od morfiny, bezrobocie, pogłębiająca się przepaść ekonomiczna pomiędzy biednymi a bogatymi, problem upamiętniania ofiar wojny. Jestem niemal pewien, że wszystkie te elementy składały się na pejzaż problemów Francji po Pierwszej Wojnie Światowej. Nie mam jednak pewności, czy tak rzeczywiście było, bo… No właśnie, wiele spraw jest tutaj potraktowanych zdawkowo. A sytuacja Francji wcale nie jest idealnym odwzorowaniem sytuacji wszystkich narodów po Pierwszej Wojnie Światowej, dlatego widz ma prawo czuć się zagubiony. Dodatkowo, kiedy ogląda się finał „Do zobaczenia w zaświatach”, można odnieść wrażenie, że film chce również (a pewnie nawet przede wszystkim) opowiadać o indywidualnych wojennych traumach. Ale również i ta myśl rozmywa się pośród maskarady luźnych nawiązań do wielu nurtów i nazwisk sztuki współczesnej – a to mamy scenę jak z Maneta, a to nasz bohater maluje jak Egon Schiele, po czym nagle robi maskę jak Duchamp, a na dodatek w pewnym momencie otrzymujemy przypowieść o rosyjskim abstrakcjoniście (Malevichu?), tu i ówdzie zaś wplata się wizualne motywy z Art Nouveau.
Atrakcyjna oprawa wizualna (niekiedy niepotrzebnie rozbuchana, innym razem zbyt niewykorzystana) to jednak za mało, żeby opowiedzieć historię, która, jak się wydaje, ma nieść bardzo ważne przesłanie. O wojnie niszczącej jednostki i społeczeństwa. Na dodatek okrucieństwo pod postacią demonicznego porucznika Pradellego jest zbyt niedorzecznie śmieszne, żeby potraktować je poważnie. Całość zresztą ma w sobie coś z komiksowej dynamiki à la „Lucy Luck”, co jeszcze bardziej dystansuje nas emocjonalnie od historii.


Możliwe, że lepiej, dokładniej, dogłębniej losy Edouarda i Alberta u progu dwudziestolecia międzywojennego we Francji opowiada książka Lemaitre’a. Z drugiej jednak strony, całkiem prawdopodobne, że historia ta jest w pewnym sensie hermetyczna i w pełni zostanie zrozumiana jedynie przez Francuzów i odbiorców lepiej zapoznanych z francuskimi realiami i francuską mentalnością. Szkoda tylko, że dla tych, którzy przez ten hermetyzm się nie przebiją, zostanie tylko kilka ładnych i uroczych obrazków.

Ocena: 5.5/10
Mateusz Żebrowski

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

WALKA Z WIELKĄ LECHIĄ FAKE NEWSÓW, CZYLI KILKA SŁÓW O KSIĄŻCE "FANTAZMAT WIELKIEJ LECHII" ARTURA WÓJCIKA

LATO NIESPEŁNIONYCH NADZIEI - RECENZJA FILMU KAŻDY MA SWOJE LATO

OSCARY. SEKRETY NAJWIĘKSZEJ NAGRODY FILMOWEJ - RECENZJA KSIĄŻKI