To cud, że powstają filmy, czyli o Zagubionym w La Manchy

           Z racji zbliżającej się premiery najnowszego filmu Terry’ego Gilliama "Człowiek, który zabił Don Kichota", jest to dobra okazja, aby przypomnieć o dokumencie, który powstał osiemnaście lat temu, pt. "Zagubiony w La Manchy" autorstwa Keitha Fultona i Louisa Pepe.
           O czym jest dokument? Pierwotnie miał być standardowym making offem z planu zdjęciowego najnowszego (wtedy) filmu Terry’ego Gilliama, czyli... "Człowieka, który zabił Don Kichota".


           Terry Gilliam miał w głowie ten projekt od 1989 roku i od tego czasu starał się go wdrożyć w życie. Nie było łatwo, ponieważ od czasów "Przygód Barona Munchausena" (czyli praktycznie od zawsze) uchodził za trudnego we współpracy reżysera, który nie wywiązuje się z terminów i znacząco przekracza budżety swoich filmów, co jak wiemy, dla większości wytwórni i producentów jest niewybaczalne.
           Jednak w 2000 roku Gilliam wreszcie dostał zielone światło na swój wymarzony projekt. Budżet rzędu 32 mln dolarów został skompletowany (tylko i wyłącznie dzięki europejskim inwestorom), plenery wybrane, obsada dogadana, rekwizyty i kostiumy stworzone, a kosztorys drobiazgowo wyliczony.


           Pierwsze oznaki katastrofy gdzieś tam przebijały z drugiego planu – drugi reżyser, Phillip Patterson, w którymś momencie przyznaje, że budżet nie ma żadnej poduszki bezpieczeństwa, nie ma żadnego marginesu na błędy i obsuwy czasowe, z kolei sam Gilliam dodaje, że 32 mln dolarów, to i tak tylko połowa pieniędzy, jakich potrzebuje, aby stworzyć film, jaki mu się roi w głowie. Ale nadal – optymizm twórczy i ekscytacja zbliżającego się terminu zdjęć jest tak namacalna, że udziela się również widzom.
           Na plan przyjeżdżają odtwórcy głównych ról – Jean Rochefort i Johnny Depp, a my zaczynamy zadawać sobie pytanie – jakim cudem, angażując takie gwiazdy, mając gotowy scenariusz, wysoki budżet i skończoną preprodukcję – film nadal może nie powstać? Dokument natychmiast spieszy z odpowiedzią i udowadnia, jak sztuka filmowa jest krucha i zależna od nieskończenie wielu czynników.


           "Zagubiony w La Manchy" to wielka lekcja pokory nie tylko dla bohaterów tego dokumentu, ale i dla nas, widzów – którzy z taką lekkością oceniamy filmy jednym słowem albo jeszcze gorzej – cyferką, zapominając, że każdy film, to suma miesięcy, a nawet lat pracy setek osób. Ale i to za mało, bo kluczowa i tak wydaje się szczypta szczęścia, która chroni twórców od nieprzewidzianych wypadków.
           Jednym słowem – każdy film to mały cud, który dokonał się, pomimo, iż tak wiele rzeczy mogło pójść nie tak.

Ocena: 7.5/10
Marta Chylińska

PS: I w tym wypadku ten cud jednak się dokonał, bo "Człowiek, który zabił Don Kichota" w reżyserii Terry’ego Gilliama, po osiemnastu latach od pierwszego klapsa, wreszcie wchodzi do kin. W Polsce można go będzie obejrzeć od 10 sierpnia. Co więcej, twórcy Zagubionego w La Manchy już zapowiedzieli, że planują wypuścić drugą część dokumentu o wyboistej drodze "Człowieka..." na srebrny ekran. Bardzo wielce prawdopodobne, że zapowiadany dokument przebije wartością sam film Gilliama...

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

WALKA Z WIELKĄ LECHIĄ FAKE NEWSÓW, CZYLI KILKA SŁÓW O KSIĄŻCE "FANTAZMAT WIELKIEJ LECHII" ARTURA WÓJCIKA

LATO NIESPEŁNIONYCH NADZIEI - RECENZJA FILMU KAŻDY MA SWOJE LATO

OSCARY. SEKRETY NAJWIĘKSZEJ NAGRODY FILMOWEJ - RECENZJA KSIĄŻKI