Sport, pot i łzy - Over the Limit
Mało jest sportów bardziej
niewdzięcznych od gimnastyki artystycznej. Zaczyna się w wieku zaledwie kilku
lat, a treningi kradną całe dzieciństwo. Kiedy zaś przychodzi dorosłość, kiedy zawodniczka
osiąga wiek dwudziestu paru lat, przychodzi czas, żeby zakończyć karierę,
ponieważ ciało traci już swoją pierwotną, dziecięcą giętkość. O tym brutalnym,
ale i niezwykłym świecie, morderczego szkolenia, które w rezultacie ma ukazać
dystyngowane piękno, opowiada dokument Marty Prus „Over The Limit”.
Podziw powinien budzić już sam
fakt, że reżyserce udało się dotrzeć do zawodniczek reprezentacji Rosji. Od
dziesięcioleci gimnastyczki zza naszej wschodniej granicy stanowią w tym sporcie ścisłą światową
czołówkę. Zazwyczaj zresztą dzielą się między sobą medalami na
najważniejszych imprezach. W „Over The Limit” nie obcujemy więc z pierwszymi
lepszymi przedstawicielkami dyscypliny, które po cichu śnią o sukcesach. Nie,
Margarita Mamun, bohaterka dokumentu, jest dziewczyną z absolutnego światowego
topu, a Marta Prus daje nam wgląd w ostatnie miesiące przygotowań zawodniczki
do występu na igrzyskach w Rio de Janeiro.
Tym, co sprawia, że „Over The
Limit” jest filmem tak niezwykłym, nie jest jedynie temat, ale przede wszystkim
perfekcyjnie wypracowana struktura fabularna. Kolejne występy Margarity tworzą
naturalne punkty kulminacyjne. Jej relacje z trenerkami Aminą Zaripovą i Iriną
Viner budują ciągłe napięcie. Od czasu do czasu, jako kontrapunkt, pomiędzy
jednym katorżniczym treningiem a drugim, prześwituje życie prywatne Margarity:
dom rodzinny, rozmowy z chłopakiem, również sportowcem, pływakiem.
Na dodatek forma, na którą
zdecydowała się Marta Prus, wyraźnie wojerystyczna, wrzuca widza w sam środek
wydarzeń. Obserwujemy wszystko po cichu z jakiegoś kąta, czy też zza czyjegoś
ramienia, ale dokładnie widzimy i słyszymy obelgi jakie padają pod adresem
Margarity, przyglądamy się toksycznym rozmowom rozpiętym pomiędzy miłością i
nienawiścią, towarzyszymy bohaterce w chwilach bezsilności. Nie wiem czy
kiedykolwiek wcześniej miałem okazję z tak bliska obcować z tą najokrutniejszą
stroną sportu. Medale, bycie najlepszą, związana z tym perfekcja, kosztują. I
trudno być przekonanym, czy te krótkie chwile na podium, w morzu pochwał i
kwiatów, rzeczywiście wynagradzają cały pot i łzy. Szczególnie, że zaraz po
tym, kiedy przeprowadzi się telewizyjne wywiady, moment po byciu poklepaną
przez dziesiątki ludzi po plecach, znów trzeba wrócić na salę treningową i
przygotować się do kolejnego występu.
Czymś, co niewątpliwie
przyczyniło się do sukcesu „Over The Limit” jest niezwykła swoboda z jaką
bohaterki filmu poruszają się przed kamerą. Marta Prus wdarła się w sam środek
egzotycznego plemienia „rosyjskich gimnastyczek”, ale plemię to nic nie robiło
sobie z obecności kamery i dalej żyło własnym życiem. Czasem, w kilku
sytuacjach, aż trudno uwierzyć, że kamera nikomu tam nie przeszkadzała, że
sceny nie zostały zainscenizowane. Jednak, jak przyznaje sama Marta Prus,
podczas realizacji, jej bohaterki wręcz ignorowały reżyserkę i operatora. Co z
jednej strony mogło wydawać się problemem, z drugiej jednak dało piorunujący
efekt finalny. Dzięki temu kamera w „Over The Limit” chwyta coś ulotnego, coś
co zazwyczaj się wymyka, coś, co moglibyśmy nazwać po prostu „prawdą”. „Prawda”
ta wynika również z perspektywy jaką spróbowano przyjąć w filmie. Brak
komentarza, brak ocen, pozwala na to, żeby widz sam mógł odnieść się do tego,
co zostaje mu zaprezentowane na ekranie.
Wielu
chce traktować „Over The Limit” jako komentarz na temat współczesnej Rosji,
która oczywiście, choćby mimochodem, pojawia się to tu, to tam (m.in. pod
postacią afery dopingowej w rosyjskim sporcie), ale w moim odczuciu odbieranie
dokumentu Marty Prus jako metafory systemu jest krzywdzące. To film o sporcie,
o systemie szkolenia gimnastyczek, ale przede wszystkim o młodej bohaterce, od
której kariera wymaga dojrzałości ponad wiek. To film o sukcesie, którego może
wcale nie warto doświadczyć. Pięknie podsumowuje to zresztą idealne pod
względem dramaturgicznym zakończenie. Całość nie daje o sobie zapomnieć jeszcze
przez długi czas po seansie. Żal tylko, że jury na Krakowskim
Festiwalu Filmowym, chociaż nagrodziło „Over The Limit” w kilku kategoriach, to
nie przyznało filmowi najważniejszej nagrody, która zapewniłaby mu udział w
selekcji do przyszłorocznego Oscara, a na to wyróżnienie z pewnością dokument Marty
Prus zasługuje.
OCENA: 9/10
Mateusz Żebrowski
OCENA: 9/10
Mateusz Żebrowski
Komentarze
Prześlij komentarz