Orlando - Festiwal Transatlantyk


Muszę przyznać, że na festiwalach niechętnie wybieram filmy przypisane do sekcji retrospektywnych. Mam wrażenie, że nawet jeśli któregoś z nich nie oglądałem (często nawet wielu), to zawsze skądś, w razie potrzeby, będzie można go wygrzebać. Napędza mnie raczej chęć zobaczenia nowości, bądź filmów egzotycznych, na co dzień niedostępnych polskiemu widzowi. Marta ma nieco inne zdanie na temat retrospektyw. Dlatego wybraliśmy się na „Orlando”. Okazją była, a jakże, retrospektywa reżyserki, Sally Potter, która jest jednym z gości festiwalu Transatlantyk.


                Podczas napisów początkowych moją uwagę przykuły dwa nazwiska: Dien van Straalen i Ben van Os. Dlaczego zwróciłem na nie uwagę? Van Straalen i van Os byli współpracownikami Petera Greenawaya oraz twórcami kostiumów i scenografii do „Dziewczyny z perłą”. Obaj z miejsca dawali nadzieję na niezwykłą oprawę wizualną współtworzonego przez siebie filmu. I rzeczywiście. Początkowa sekwencja, umiejscowiona u schyłku epoki elżbietańskiej, łączy w sobie strojność epoki z jej teatralizacją, co oznacza jedno, że wygląda olśniewająco.
Prolog nie jest jednak tylko ładnym filmowym obrazkiem. To kamień węgielny położony pod całą opowieść. Pierwsze minuty „Orlando” stają się mistyczną ceremonią, dzięki której młodzieniec, tytułowy bohater, przeistacza się w istotę nieśmiertelną. Ceremonia ma też drugie dno, genderowe. Symbolicznie życiem wiecznym Orlando zostaje naznaczy przez królową Elżbietę I. Monarchinię odgrywa Quentin Crisp, czyli mężczyzna, w Orlando wciela się zaś androginiczna Tilda Swinton. Już od początku męskość i żeńskość stają się więc jedynie manifestacjami kulturowymi. Nic dziwnego, film Sally Potter, to adaptacja powieści Virginii Woolf, ikony feministycznej literatury.
                Nigdy nie ukrywałem, że w sposób szczególny uwodzi mnie kino, w którym obraz dominuje nad słowem, w którym nie brak symboli i metafor. W kinie tego typy opowieść zostaje wyrażona przede wszystkim za pomocą komunikatów wizualnych, a nie werbalnych. Odnoszę wrażenie, że filmy posługujące się takim właśnie sugestywnym językiem kadrów i scen najczęściej i najłatwiej przechodzą do historii X muzy. „Orlando”, choć tu i ówdzie brakuje mu nieco do miana arcydzieła, bezsprzecznie przynależy do kina zdominowanego przez paradujące przed wzrokiem widza intensywne, symboliczne obrazy.
Aż do XVIII wieku towarzyszymy Orlando-Mężczyźnie i oglądamy świat z perspektywy jednej płci. Perspektywa ta, co reżyserka usilnie podkreśla, jest jednak związana z kulturowymi zmiennymi, okazuje się więc relatywna. Wszystko wygląda dokładnie tak, jak znamy to z opisów męskich piewców poszczególnych epok: dworskie afekty, zazdrość, przygody, wojny. Sztafaż słów i obrazów jest na tyle dobrze rozpoznawalny, że część ta może się wręcz nieco dłużyć. Kiedy jednak następuje przemiana i przychodzi nam zaznajomić się z Orlando-Kobietą, która wypowiada zresztą znaczące słowa: „Nic się nie zmieniło, dokładnie ta sama osoba. Poza płcią”, doświadczamy katharsis, zostajemy niejako oświeceni. Absurd ról społecznych wypełnianych przez mężczyznę, a w tym przypadku przede wszystkim przez kobietę, zostaje drastycznie uwypuklony. Kultura wrzuca kobietę w labirynt, więzi ją w niepraktycznych strojach, nie pozwala na samostanowienie. Współdoświadczanie przez widza kolejnych epok wraz z Orlando, która wcześniej była przecież mężczyzną, każe nam zrewidować bezmyślne sądy na temat płci. Płci definiowanej przez, nie co innego, a kulturę. 




                Pięć wieków historii Anglii przedstawionych w filmie Sally Potter, to także pięć wieków historii zachodniej cywilizacji, a więc i nas samych. Wszyscy, trochę jak Orlando, jesteśmy więźniami i beneficjentami tego, co wciąż na nowo szykuje nam nieuchwytny i bezosobowy mechanizm norm społecznych. Sam film, chociaż ma już 26 lat, z pewnością nie zestarzał się ani pod względem treści, ani formy. Nawet jeśli obrazowi "Orlando" nie udaje się stać filmem wybitnym, to z pewnością przez większość seansu obcujemy z obrazem na wskroś magnetycznym. Obrazem, który choć odrobinę przekonał mnie, że może warto jednak od czasu do czasu wybrać się na film proponowany w retrospektywach.

OCENA: 8/10

Mateusz Żebrowski


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

WALKA Z WIELKĄ LECHIĄ FAKE NEWSÓW, CZYLI KILKA SŁÓW O KSIĄŻCE "FANTAZMAT WIELKIEJ LECHII" ARTURA WÓJCIKA

LATO NIESPEŁNIONYCH NADZIEI - RECENZJA FILMU KAŻDY MA SWOJE LATO

OSCARY. SEKRETY NAJWIĘKSZEJ NAGRODY FILMOWEJ - RECENZJA KSIĄŻKI