Ava Lei Mysius – piękna, ale niezapisana pocztówka z wakacji

           Są takie filmy festiwalowe, których fenomen trudno wytłumaczyć. Powoli zaczynamy podejrzewać dlaczego tak się dzieje. Sami coraz częściej bierzemy udział w tych filmowych maratonach, gdzie ekstrawaganckie popisy debiutantów mieszają się z solidnymi produkcjami weteranów (albo na odwrót). Gatunki, koncepcje, kreacje kotłują się w jednym garnku, a my staramy się osobno ocenić każdy smak. Oglądamy każdy z tych filmów, starając się nie osadzać go w kontekście jego festiwalowych sąsiadów. Ale czy to możliwe? Czy podczas całego dnia oglądania nieciekawych, nudnych społecznych dramatów, nagle ten jeden film, który jest ździebko lepiej przemyślany, ździebko bardziej oryginalny nagle nie rośnie w naszych oczach do prawdziwie udanego dzieła? Potem w takim duchu piszemy entuzjastyczną recenzję i… cóż, czytelnicy nam wierzą. Idą do kina i… doznają zawodu. Bo bez kontekstu filmów festiwalowych, za to z kontekstem wydanych pieniędzy i poświęconego wolnego czasu – ten sam film jawi się w zupełnie innym świetle. Zazwyczaj – znacznie mniej pochlebnym.
           Mam wrażenie, że jednym z takich przypadków jest "Ava", debiutującej w pełnym metrażu Lei Mysius.


           Film został zauważony m.in. na festiwalu w Cannes i Toronto. Ponadto "Ava" została zwycięzcą w kolejnej edycji projektu Gutek Film, Scope100, w którym widzowie wybierają spośród pięciu europejskich nowości festiwalowych najlepszy albo – jak to czasem bywa – najmniej nieudany film, który dzięki ich głosom doczeka się dystrybucji w Polsce.
          Znając te informacje, pełni nadziei na obejrzenie małego wielkiego kina, wybraliśmy się na debiut Lei Mysius do kina studyjnego. Przez pierwsze pół godziny wyczekiwaliśmy spełnienia obietnicy dobrego kina, ale po godzinie pogodziliśmy się z faktem, że nic z tego nie będzie.
          Film opowiada historię trzynastoletniej Avy, która dowiaduje się, że jej problemy ze wzrokiem szybko będą się nasilać i w najbliższym czasie może oślepnąć. Zrozpaczona dziewczyna postanawia przeżyć wakacje tak, jakby to były jej ostatnie. Co więc robi? Kłóci się z matką, kradnie cudzą własność i oczywiście – zakochuje się.
           Postępująca ślepota bohaterki jest tylko i wyłącznie symboliczna, przypuszczam, że miała na celu metaforyczne ukazanie czasu dojrzewania jako powolnego tracenia z pola widzenia wszystkich cudów tego świata, niewinności i naiwności, wytracania potencjału wyobraźni. Tak czy siak, postępująca ślepota bohaterki, czyli najbardziej intrygujący element tego filmu jest bez znaczenia, wizualnie niemal wcale nie jest eksplorowana i ma znikomy wpływ na fabułę. Prawdę mówiąc, w tym filmie wiele, wydawałoby się, istotnych rzeczy, ma znikomy wpływ na fabułę.
           Na początku filmu jest mowa o tym, że bohaterkę dręczą koszmary – jeden z nich mamy okazję doświadczyć wraz z bohaterką i jest to faktycznie udany popis surrealistycznego eksperymentalizmu. Migawki mają dużą moc wizualną, ale… nigdy więcej film nie podejmuje tego tematu. Wątek został nadgryziony i porzucony. Dokładnie tak samo jak relacje Avy z matką, z młodszą siostrą, z rówieśnikami.


           To, na czym wreszcie zawieszamy oko – dosłownie – to rozbudzona seksualność Avy. Reżyserka decyduje się ją ukazywać poprzez… przeciągłe ujęcia nagiej lub półnagiej dziewczyny. Przepraszam, powiedziałam dziewczyny? Miałam na myśli DZIEWCZYNKI.
           Noee Abita, wcielająca się w tytułową rolę, co prawda miała mniej więcej osiemnaście lat (rocznik 1999), podczas kręcenia zdjęć, ale nie zmienia to faktu, że wcielała się w rolę trzynastolatki i w domyśle, to właśnie roznegliżowane ciało trzynastolatki kontemplujemy w tym filmie tak wiele razy.
          Nie zrozumcie mnie źle – ten wiek to faktycznie czas rozbudzenia seksualnego i potencjalnie pierwszych erotycznych doświadczeń, ale skoro świat poznajemy, czasem w sensie dosłownym, oczami Avy, to czy ta seksualność nie powinna być ukierunkowana w stronę obiektów pożądania samej dziewczyny?
          Mamy taką piękną scenę nad oceanem, kiedy Ava i jej ukochany przyglądają się swoim nagim ciałom – kamera ukazuje dziewczynę w pełnej krasie, pełne full frontal, podczas gdy obiekt jej pożądania widać tylko plecami. Kolejna intymna scena i znów to samo – tym razem kontemplujemy nagi tył Avy w łóżku.
          Pomimo, iż film jest autorstwa młodej kobiety, to czułam się, jakbym oglądała dzieło na wskroś męskie, w którym pojęcie seksualności kobiety ogranicza się do zbliżeń na jej nagie piersi. Nie potrafię sobie wytłumaczyć dlaczego w filmie o przebudzeniu seksualnym, w którym wzrok bohaterki (ślepnie, pamiętacie?) odgrywa tak dużą rolę, reżyserka zdecydowała się uczynić ze swojej postaci przedmiot, a nie podmiot. Uznajcie mnie za pruderyjną pensjonarkę, ale to było najzwyczajniej niesmaczne. Tym bardziej, gdy sobie przypominam wizualnie wzorową realizację przebudzenia seksualnego Elio w "Tamtych dniach, tamtych nocach", gdzie to właśnie obiekt pożądania chłopca cały buchał fizycznością i erotyzmem, a nie sam Elio. Ma to sens, prawda?


           "Ava" nie tylko porzuca kolejne wątki, ale w pewnym momencie decyduje się porzucić nawet swoją własną konstrukcję, czym tylko pieczętuje swój los nieprzemyślanego dzieła. Po godzinie trwania, film przestaje być wakacyjnymi impresjami i rozpoczyna nową intrygę w zupełnie innym tonie. Motywacje bohaterów stają się coraz bardziej niezrozumiałe przez co fabuła jest niewciągająca, a rozwiązanie akcji niesatysfakcjonujące. Film dosłownie się URYWA, zupełnie jakby zabrakło materiału lub pomysłu na właściwe zakończenie.
           "Ava" to film pusty, który mami ideami, których nie decyduje się eksplorować. Jedyne, co naprawdę uwodzi w tym filmie, to przepiękne zdjęcia nasycone słońcem oraz rozbrykany pies Lupo, którego krnąbrność zapewne ubarwiła niejeden dzień zdjęciowy. Dodatkowym smaczkiem jest wykorzystanie przez twórców piosenki Sabali autorstwa Amadou i Miriam – duetu niewidomych artystów. Piękna piosenka, ale niestety tylko uzmysławia jak bardzo niewykorzystany potencjał drzemał w "Avie".

Ocena: 4/10
Marta Chylińska

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

WALKA Z WIELKĄ LECHIĄ FAKE NEWSÓW, CZYLI KILKA SŁÓW O KSIĄŻCE "FANTAZMAT WIELKIEJ LECHII" ARTURA WÓJCIKA

LATO NIESPEŁNIONYCH NADZIEI - RECENZJA FILMU KAŻDY MA SWOJE LATO

OSCARY. SEKRETY NAJWIĘKSZEJ NAGRODY FILMOWEJ - RECENZJA KSIĄŻKI